Ururu Marquez [wersja Potterowa]



Evan Peters/sklejone przez Bezę

IMIĘ: Ururu
NAZWISKO: Marquez
CZYSTOŚĆ KRWI: półkrwi
DATA URODZENIA: 22 lipca 1918
ROK NAUKI: V
DOM: Slytherin
RÓŻDŻKA: 13 cali, elastyczna, włos z głowy wili, sosna
BOGIN: utrata rodziców ze swojego powodu
WIZERUNEK: Evan Peters (Quicksilver)


Ururu Marquez jest jedną z moich ulubionych postaci, jakim dałam życie. Nie rozwodząc się już nad jej pierwotną formą, chciałam tylko określić kilka cech, które łączą większość jej wcieleń, gdyż używam jej w wielu różnych miejscach. Zazwyczaj jest kobietą, zawsze o rozwianych sztywnych szarych włosach i miodowych oczach. Naukowiec, poszukiwacz przygód, niespecjalnie potrzebuje ludzi jako takich, są dla niej bardziej jak NPC potrzebni do jakiegoś funkcjonowania, żyje zgodnie z etykietą, optymistyczne nastawienie do życia - wieczny uśmiech i błysk w oku, często się zamyśla. Zamiłowanie do nakryć głowy. Matka Japonka, zajmująca się domem, ojciec Hiszpan, kupiec. I problemy żołądkowe oraz powiązanie z pająkami.

Więcej informacji znajduje się na osobnej podstronie - Ururu Marquez



Spis treści:

WyglądCharakterHistoria postaci

  1. Historia rodziny
  2. Wczesne dzieciństwo
  3. Poważne problemy zdrowotne
  4. Poznanie świata czarodziejów
  5. Przybycie do Hogwartu
  6. Pierwszy rok w Szkole Magii
  7. Życie ucznia

Wygląd

Ururu jest chłopcem przeciętnej budowy. Ani specjalnie chudy, ale pulchnym też go nie można nazwać. Mięśni również nie ma specjalnie zarysowanych... Po prostu taki średni. Wzrostu metr siedemdziesiąt siedem i pół. Włoski całkiem grube, lecz szorstkie. Mają odcień... szarawy. Czy to farba? Czy tak kończy się niepotrzebny stres w zbyt młodym wieku? Obcięte niezbyt krótko, puszyste. Twarzyczka jego nieco okrąglutka, nie widać na niej typowo męskich kształtów. Taki sobie chłopczyna. Przenikliwe spojrzenie oczek w kolorze miodowo-bursztynowym, lekko zadarty nosek i... szeroki uśmiech, który nie znika prawie nigdy. Ubrany w pełny mundurek Ślizgona z idealnie zawiązanym krawatem. Nawet naukowiec musi być elegancki. Czasami nosi gogle na głowie, zazwyczaj zapomina, że je ma, dlatego na jego oczach występują stosunkowo rzadko...

Charakter

Jego pogodne nastawienie do życia i wyraz twarzy często nadaje mu łatkę naiwniaka lub żartownisia, ale wcale taki nie jest. Ten chłopiec dosyć twardo stąpa po ziemi szukając coraz to nowych przygód, po prostu odkrywając świat, coraz więcej świata... Taki tam naukowiec, badacz. Interesuje się praktycznie wszystkim co ma związek z magią oraz technologią. Z powodu swojego mugolskiego wychowania traktuje całość świata czarodziejów jako osobny mikroświat, a wszelkie czary jako jeden z odłamów nauki. Uwielbia rozmyślać nad nowymi rzeczami. Często szuka inspiracji w bibliotece mając nadzieję, że znajdzie coś FASCYNUJĄCEGO. W tym samym celu szwęda się po różnych miejscach Hogwartu oraz nawiązuje kontakty towarzyskie z duchami i portretami. Liczy, że macając każdą cegiełkę odkryje coś niesamowitego. Ururu jest osobą wybitnie kulturalną, wychowany pod ostrą etykietą zawsze wie, jak się zachować. Tylko czasami przyjmuje pozę żeńską. Często przy ukłonie dodaje dygnięcie, co wygląda komicznie, jednak zawsze wykonuje to z niesamowicie wielką pewnością siebie. Uchodzi za dziwaka, ale raczej nikt nie robi mu z tego powodu docinków, wiedzą, że nie jest głupi. 
Ururu nie szuka towarzystwa innych, może z kimś poprzebywać, ale nie jest w jego stylu posiadanie stałego grona przyjaciół. Nie ma również specjalnie bliskich kontaktów. Często wydaje się zdystansowany, a zaraz potem potrafi powiedzieć coś niesamowicie szczerego. Ludzie czasami go unikają, bo nie wiedzą, czego się mogą po nim spodziewać. W Hogwarcie pasjonuje się właściwie każdym przedmiotem, do wszystkiego ma wielki entuzjazm, dlatego czasem zostaje "wyzywany" od Krukonów. Sam o mały włos byłby jednym z nich, gdyż to właśnie do Ravenclawu Tiara Przydziału chciała go przyłączyć. Ale o tym raczej nie wspomina. Nie lubi ograniczonych ludzi i nie potrafi zrozumieć pogardy do mugoli. Przecież wymyślili tyle fantastycznych rzeczy! Mimo wszystko nie dyskutuje na ten temat z innymi Ślizgonami - obiecał Tiarze nie rozmawianie o mugolach, jeśli tylko będzie mógł dostać się do Slytherinu. Dlaczego akurat tam? Wiadomo - podobno to tam można spotkać najbardziej fascynujących czarodziejów oraz odrobinkę czarnej magii... 
Poza tym Ururu uwielbia pająki i umie jeździć konno. Na pytanie kim są jego rodzice i czym się zajmują odpowiada, że sam chciałby to wiedzieć. Denerwuje go ciągłe przebywanie w tym samym miejscu, chociaż pociesza się myślą o odkryciu w końcu czegoś naprawdę niesamowitego.
Spisanie przodków Ururu na kilka pokoleń
wstecz, 
oraz zaznaczenie jego pokrewieństwa
z
Salazarem Slytherinem miało miejsce
przy "staraniu się"
o zdolność wężoustości.
Stwierdziłam, że Ururu będzie 
stąpał
ciemną stroną mocy, tak jak jego pierwowzór.
Historię Ururu pragnę rozpocząć kilka pokoleń przed jego narodzinami.
W 1776 na półwyspie Iberyjskim na świat przyszedł syn Lopezów. (Jako ciekawostkę mogę dodać, że w tymże roku zniesiono w Polsce proces o czary, a także miała miejsce bitwa o niepodległość Stanów Zjednoczonych.) Wychowany w skromnej czystokrwistej rodzinie uczony był pogardy dla Mugoli. Hiszpania nie szczyciła się wieloma rodami czarodziejów, popularne były mariaże z zagranicznymi rodzinami. W ten sposób żoną pana Lopeza została panienka Gaunt. (Jak wiadomo, rodzina nosiła w sobie geny rodu Slytherina.) Niestety los nie był dla nich łaskawy. O ile pierwszy syn mógł być dumą rodziny, drugi okazał się charłakiem. Do piątego roku życia wyczekiwano na jakiś znak, który mówiłby inaczej, jednak na próżno. Lopezowie nie mieli zamiaru czekać dłużej. Charłak w rodzinie był przecież plamą na dobrym imieniu rodu. Wyczyszczony z pamięci chłopiec został podrzucony właściwie losowym ludziom. Marquezowie żyli skromnie w domku na skraju rozbudowującej się osady. Od lat parali się handlem. Przybycie obcego chłopca, który niczego nie pamiętał, było wydarzeniem niezwykłym, jednak został przyjęty i wychowany jak reszta dzieci należących do rodziny.
Był pracowitym człowiekiem, zaraz po osiągnięciu dojrzałości ożenił się z panną Moreno. W 1823 roku doczekali się syna, który w późniejszych latach został ojcem trzech chłopców i jednej dziewczynki. Oni również doczekali się licznego potomstwa.
Jednak Hurio Ricardo (urodzony w 1853 roku) wyjątkowo miał tylko jednego syna.  Był to człowiek przesadny, dlatego nadał mu swoje oba imiona, a także wszystkie nazwiska swoje i żony. A wszystko po to, żeby Esteban Hurio Ricardo Montoya Delaroza Ramirez Marquez mógł czuć się wyjątkowo, pomimo braku rodzeństwa.


[Hawaryu]
W 1893 roku w Japonii, w czystokrwistym rodzie, na świat przyszła Urako Kobi. Ukończyła ona szkołę magii Mahoutokoro wraz ze swoją rówieśniczką, kuzynką Ruri. Były to czasy, kiedy Japonia otwierała się na Zachód, co bardzo nie podobało się Kobim. Nie mieszając się dotychczas w mugolską politykę państwa, musieli w jakiś sposób zdobywać informacje. Z powodu znaczącej roli gejsz, jaką odgrywały w ówczesnej Japonii, postanowiono kilka dziewcząt z rodziny wcielić w ich szeregi. Urako i Ruri zostały poddane szybkiemu kursowi, na którym nauczyły się wszystkiego, co powinny wiedzieć. W Mahoutokoro, a także z okresu wczesnego dzieciństwa, wyniosły sporo nauki, dlatego też do roli gejszy nie musiały przygotowywać się sześciu lat, jak miało to miejsce zazwyczaj. Podstawiane na przyjęcia w herbaciarniach zdobywały informacje nie tylko od lokalnych polityków, a także od gości z zagranicy. Urako jednak bardzo nie podobało się wykonywane zajęcie. Czuła się przytłoczona presją, jaką wywierała na nią rodzina. Szukała tylko okazji do ucieczki, dlatego najczęściej spędzała czas z Europejczykami.

Esteban Hurio Ricardo Montoya Delaroza Ramirez Marquez urodzony w hiszpańskim miasteczku w 1882 roku od małego był przygotowany na pójście w ślady swojego ojca. Był jednak całkiem ciekawskim i dynamicznym dzieckiem, dlatego postanowił zawód kupca wykonywać w trochę inny sposób. Zawęził różnorodność asortymentu skupiając się bardziej na jakości, a celował w jak najwyższą. Zaczął sprowadzać luksusowe towary z zagranicy i po niedługim czasie sam wyjeżdżał, aby osobiście wybierać tylko te najlepsze. Z biegiem lat, Europa przestała wystarczać Estebanowi. Odbył podróż na Nowy Ląd, Bliski Wschód, jego stopa stanęła nawet na piaszczystych terenach Egiptu. Był mężczyzną otwartym i charyzmatycznym. Miał dobre predyspozycje do handlu, dlatego też udawało mu się spełnić swój cel. Jego sklep znany był na coraz szerszych terenach Hiszpanii. 

Wiosną 1917 roku Esteban miał przyjemność wyjechać do Japonii w celach handlowych. Co prawda trwał wielki światowy konflikt, ale niespecjalnie się tym przejmował. W końcu go to bezpośrednio nie dotyczyło. Udało mu się dotrzeć na południowy kraniec Japonii. Radzono mu nie planować podróży w głąb kraju. Hiszpan miał tylko kilka dni na zakup odpowiedniego dla siebie towaru. Zauroczony egzotyczną kulturą obcego sobie kraju, postanowił odwiedzić pobliską herbaciarnię z gejszami. Tam też dostrzegł po raz pierwszy Urako. Zauważył, że dziewczyna wyróżnia się na tle innych. Miała łagodne usposobienie i eleganckie ruchy oraz pewną uległość w oczach, jednak Esteban dostrzegł tam coś jeszcze. Pewną tajemnicę. Tego samego dnia, wieczorem, czekał w pobliżu herbaciarni. Chciał jeszcze raz spotkać się z niezwykłą gejszą. Dostrzegł ją, kiedy szła dość szybkim krokiem w stronę jakiegoś zaułka. Podążył za nią. Dziewczyna weszła do jakiegoś budynku. Oczywiście mężczyzna kontynuował swoją wyprawę, lecz zaczął być jeszcze bardziej ostrożny. Miejsce, w którym się znalazł było w pewnym sensie imitacją. Ściana znajdująca się od ulicy sugerowała, że znajduje się tu typowy japoński domek, jednak w środku znajdowało się tylko dość sporych rozmiarów patio. Na środku znajdowało się gorące źródełko. Esteban zdążył się już z takimi zapoznać. Jednak zdumiał go widok dziewczyny znikającej w nim, jakby schodziła po schodach. Podbiegł do zbiornika i spojrzał na taflę wody. Wyglądała normalnie. Pochylił się, po czym zanurzył dłoń. Co prawda czuł, jakby natrafił na wodę, lecz była ona w niższej temperaturze, niż sugerowałaby to unosząca się nad zbiornikiem woda. W dodatku jego ręka pozostała sucha po wyjęciu. Koniecznie musiał sprawdzić, co to za cuda, więc powoli zaczął stąpać w zbiorniku, w którym wyczuł schody prowadzące na dół. Miał wrażenie, że chodzi w wodzie. Zanurzając głowę przyspieszył kroku i oto zdał sobie sprawę, że wcale nie jest pod wodą, lecz w jakimś korytarzu. Idąc dalej wyszedł na niezwykłą ulicę. Pełno na niej było sklepów, straganów. Czuć było dziwne zapachy, słychać niespotykane dźwięki. A w dodatku widział wiele cudacznych przedmiotów! Jakieś latające małe człowieczki, ruszający się ludzie na obrazach... Esteban już miał chwycić za jeden z tajemniczych przedmiotów, kiedy poczuł czyjąś dłoń na ramieniu.
- Nie możesz tu przebywać.
Odwrócił się i uśmiechnął, widząc kobietę, której szukał. Urako stanowczym szarpnięciem zaprowadziła go z powrotem do korytarza, a on dał się prowadzić.
- Kim jesteś, co to za cuda, moja piękna? - spytał licząc na odpowiedź. Nie otrzymał jej jednak. Kobieta wyciągnęła tylko jakiś patyk celując w mężczyznę i popychając go dalej w stronę wyjścia.
- Urako? - usłyszeli czyjś głos. Dziewczyna odwróciła się, lekko spanikowana. Ostatni raz pchnęła mężczyznę w stronę wyjścia.
- Uciekaj - szepnęła, po czym ruszyła w stronę magicznej ulicy.
Esteban spełnił jej "życzenie" i wyszedł z tego światka. Jednak ciekawość miał wciąż niezaspokojoną. Nie dosyć, że spotkał tak ciekawą niewiastę, to jeszcze doprowadziła go do jakiegoś niesamowitego miejsca.
Na drugi dzień, odwiedził ponownie herbaciarnię. Urako jednak nie spotkał. Wypiwszy herbatę ruszył odnaleźć magiczną ulicę. Trafił właściwie od razu. Spacerował tam więc, starając się sprawiać wrażenie, jakby te wszystkie magiczne przedmioty widywał od zawsze, jednak nie chroniło go to od wścibskich, lecz starannie ukrywanych, spojrzeń przechodniów i handlarzy ze straganów. W pewnym momencie dostrzegł Urako. Szła samotnie ubrana w zwykłą żółtą szatę, włosy miała luźno związane. Podszedł do niej, a ona rozpoznała go.
- Urako, moja piękna, pragnę porozmawiać - zaczął, lecz uciszyła go gestem dłoni. Następnie też wskazała w kierunku wyjścia z ulicy. - Ale, moja droga, ja na prawdę...
Ponownie go uciszyła i uśmiechnęła się. Tym razem posłuchał jej. Dość szybkim krokiem opuścili magiczne miejsce. Kobieta nie mówiąc ani słowa, prowadziła go dalej, aż doszli do lasu graniczącego z miasteczkiem. Wtedy też znowu wyciągnęła dziwny patyk i szepcząc coś pod nosem pomachała nim kilka razy odwracając się raz w stronę budynków, a raz w stronę drzew. Następnie zasiadła na pobliskim kamieniu.
- Wybacz proszę, za me milczenie i wyprowadzenie ciebie stamtąd, lecz to tylko środki bezpieczeństwa - rzekła. Następnie ze spokojem i uśmiechem odpowiedziała na wszystkie jego pytania, które szybko wyrzucał z siebie.
- Powiedz mi jeszcze, dlaczego mi to mówisz?
Urako spuściła wzrok. Nie wypadało powiedzieć, że powodem jest zauważenie przez Hiszpana jej inności. Zazwyczaj była traktowana jak pierwsza lepsza bezimienna gejsza, często niezbyt ciekawie przez obcokrajowców, którzy brali je za typowe panienki do towarzystwa.
Przez te kilka dni, podczas których Esteban szukał odpowiednich artykułów, spotykał się z Urako.
- Jutro rano wracam do domu - powiedział w ich ostatni wspólnie spędzony wieczór.
- Czy nie możesz zostać jeszcze trochę? - spytała rumieniąc się lekko za swe śmiałe pytanie.
- Niestety. Świat toczy wojna, nie jestem tu mile widziany - zaśmiał się, po czym objął jej twarz w dłonie. Trwali tak jakiś czas w milczeniu.
- Czy... mógłbyś mnie zabrać ze sobą? - zapytała cicho.
- Jeśli tego naprawdę pragniesz - Esteban przytulił ją delikatnie do siebie. W ciągu tych kilku dni poznał historię Urako. Wiedział, że dziewczynie nie podobały się wymagania, jakie stawiała jej rodzina. Chciała uciec jak najdalej. Był również pewien uczucia przyjaźni, jakie się między nimi rodziło. A może było to coś jeszcze? W każdym razie dziewczyna nie traktowała go jak losową osobę, która zabierze ją od rodziny. Darzyła Hiszpana szczerym zaufaniem i sympatią.
Na drugi dzień zabrała najpotrzebniejsze rzeczy. Zostawiła tylko liścik dla kuzynki, w którym podała jej kilka informacji i zapewnienie o tym, że szczerze ją kocha oraz będzie tęsknić. Tuż po wschodzie słońca statek z Estebanem i Urako odbił od wybrzeży Japonii.
Podróż do Europy trwała długo, jednak w końcu dobili do brzegu. Dojazd do miasta Marqueza nie trwał długo, tylko pół dnia. Na miejscu Esteban dowiedział się o konającym ojcu. Po przejęciu jego majątku, pojął Urako za żonę.
Również w dzień powrotu Japonka otrzymała sowią pocztą list od kuzynki.

Kochana Urako,
Miałaś rację. Przez tydzień nie dostrzegli twojej nieobecności. Tak jak sobie życzyłaś, spytana, odpowiedziałam dokąd wyruszyłaś. Stwierdzili, że nie ma sensu ciebie szukać, szczególnie skoro Yuki ukończyła w tym roku szkołę i może zostać gejszą. Jesteś niesamowicie bystra, kuzynko.
Liczę, że spotkasz szczęście, o jakim pragnęłaś i na które zasłużyłaś.
Tęsknię,
Ruri

2. Dzieciństwo 

22 lipca 1918 roku na świat przyszedł Ururu Marquez. Urako nalegała, aby jej syn nie posiadał tych wszystkich barwnych nazwisk, których nie potrafiła spamiętać, czym doprowadzała Estebana do śmiechu. Mężczyzna w zamian postanowił nadać synowi imię będące kombinacją imienia jego żony i jej ukochanej kuzynki. Japonka bardzo często wspominała o Ruri, wymieniała się z nią listami, lecz nie zapraszała jej nigdy do siebie, na co również nalegał Esteban. Urako wiedziała, że została wykluczona z rodziny. Kazała kuzynce powiedzieć rodzicom o swoim ślubie z Mugolem wiedząc, jakie są tego konsekwencje. Chciała żyć w miarę uczciwie.
Ururu odziedziczył po matce Estebana jasne oczy, natomiast po rodzicach... cóż, oboje mieli czarne sztywne włosy, tak jak reszta ich rodzin, więc tutaj możliwości wielu nie było. Chłopiec był urodziwym dzieckiem od pierwszych dni. Jego dość blada cera, odziedziczona po matce wyróżniała go na tle innych malców w miasteczku, lecz oczy i uśmiech były stuprocentowo hiszpańskie. Może i byłby bardziej śniady, gdyby więcej czasu spędzał na świeżym powietrzu. Ururu jednak rozpieszczany był od najmłodszych lat wszelkiego rodzaju książkami, w które zaopatrywał go ojciec. Na początku Urako całe dnie czytała mu różne baśnie, dzięki czemu sama doskonaliła swój hiszpański. Później mogła opowiadać synkowi legendy japońskie, znając odpowiednie słownictwo i zwroty. Chłopiec szybko nauczył się czytać. Na początku lubił robić to na głos, przy rodzicach, jednak coraz częściej siadał sam. Zaczął zadawać wiele pytań związanych z prawdziwością wyczytanych historii, co powodowało zakłopotanie u Urako. Ururu bowiem nie był zapoznany z magią. Rodzice wychowywali go jak mugolskiego chłopca. Ze śmiechem też wyjaśniali pojawiające się u młodego przejawy zdolności magicznych, jako coś przypadkowego, lub że po prostu wydawało mu się. Ururu postanowił więc zgłębić się bardziej w zasady funkcjonowania świata. Chciał się dowiedzieć, co jest prawdziwe, a co nie. W dość młodym wieku przeglądał podręczniki do fizyki, których nie było dane mu zrozumieć. Z pomocą przychodzili mu rodzice, jednak i oni nie potrafili mu wszystkiego wyjaśnić. Ojciec zaczął więc szukać coraz to lepszych oraz bardziej przystępnych książek. W tym samym czasie przeprowadzili się do Barcelony. Esteban, od powrotu z Japonii, nie ruszał się poza granice Hiszpanii. Z tego też powodu sława jego sklepu podupadła, lecz kuzyn zaproponował mu pracę w swoim sklepie. Ururu miał okazję do zabaw z kuzynostwem, o co zawsze bała się Urako. W końcu mógłby przez przypadek użyć swoich nieopanowanych jeszcze zdolności. Jednak chłopiec wolał czytać, niż biegać w ogrodzie.
Urako przez te wszystkie lata kontynuowała korespondencję ze swoją kuzynką. Pisała jej o wszystkim, co ją niepokoiło w chłopcu. Zastanawiała się też, czy powinna go posłać do szkoły magii, czy uczyć w domu, co byłoby najlepszym rozwiązaniem. Z drugiej strony chciała, aby Ururu nie stał się odludkiem. Co prawda, bardzo dobrze przyswoił sobie zasady dobrego wychowania, lecz wiedziała, że jeśli nie nauczy się bawić z innymi dziećmi, może mieć problemy w kontaktach międzyludzkich.
[Evan Peters]

Wiele zmartwienia przyniosło jej też pewne wydarzenie mające miejsce, kiedy chłopiec miał zaledwie cztery lata. Bawił się w ogrodzie, Urako w tym czasie siedziała na ławce i czytała książkę. Nagle usłyszała, jak malec wydaje z siebie dziwne dźwięki. Starając się zachować cicho, podeszła powoli do chłopca. Kucał on przy krzewie i... syczał. Kiedy znalazła się bliżej, dostrzegła żmiję. Szybko zabrała Ururu na ręce oddalając się od tego miejsca.
- Mamusiu, dlaczego mnie zabierasz? Właśnie sobie rozmawiałem z tym wężem - powiedział chłopiec wykręcając główkę ku znikajacemu za zakrętem miejscu. Urako posadziła chłopca w kuchni.
- Węże są niebezpieczne, mój drogi. Posiedź teraz w domu - poleciła. Następnie wróciła do miejsca przy krzewie, lecz gada już nie było. Kilka minut później posłała Ruri chyba najkrótszy ze wszystkich listów. Nie musiała tutaj pisać wiele. Kuzynka wiedziała czym jest wężoustość i z czym się wiąże.

Moja kochana,Ururu rozmawiał z wężem. 
Urako

3. Poważne problemy zdrowotne

Pierwotnie Ururu była Pustym... czyli taką
złą duszą, która charakteryzowała się między
innymi posiadaniem w ciele dziury na wylot.
Za życia miała problemy z żołądkiem, a 
trefny lekarz po prostu jej go wyciął... Dlatego
też jako dusza obudziła się z duchowym łańcuchem 
w miejscu żołądka, który wyrwała... I stała się
tym samym złą duszą z dziurą w tym miejscu.
Ururu nienaturalnie często miewał kłopoty żołądkowe. Początkowo Urako obwiniała się o marny talent kulinarny i z winą w sercu szykowała synkowi uzdrawiające mikstury. Lata jednak mijały, a chłopiec wciąż wykazywał się większą wrażliwością na spożywane pokarmy.
Przeprowadzka do Barcelony jakimś trafem polepszyła zdrowie młodego Marqueza. Winy zaczęto więc szukać w produktach spożywczych sprowadzanych do miasteczka, w którym uprzednio mieszkali.
Ururu wyrastał na bystrego młodzieńca, który najchętniej by w ogóle nie wychodził z domu. Z radością opowiadał rodzicom, o czym przeczytał w ostatniej książce, a także dzielił się z nimi różnymi spostrzeżeniami i pytaniami, na jakie nie znalazł jeszcze odpowiedzi. Esteban wraz z Urako cieszyli się z zapału ich syna do nauki. Musieli jednak podjąć decyzję dotyczącą jego wykształcenia. Mężczyzna zostawił tą sprawę żonie. Jako matka pewnie lepiej rozwiąże tą kwestię. Poza tym to od niej zależało w jaki sposób wprowadzi syna w świat magii. Urako najchętniej zataiłaby tą informację przed Ururu. Jest już dużym chłopcem, jego zdolności magiczne nie powinny się ujawniać samoistnie. Mimo wszystko czuła, że Esteban miałby jakiś żal do niej, gdyby nie rozwinęła w synu tego talentu. Postanowiła więc posłać go do poznanej niedawno czarownicy, która prowadziła prywatne lekcje. W ten sposób przynajmniej chłopiec zapozna się z innymi dziećmi.
Posunięcie to jednak było trochę nieudane. Czarownica była absolwentką Beauxbatons, gdzie dzieci w wieku od ośmiu do jedenastu lat miały tylko zajęcia związane ze sztuką, nie magią. Dlatego Ururu uczęszczał na lekcje bardzo niechętnie, gdyż malowanie i śpiewanie go zupełnie nie interesowało. Co prawda nauczycielka jawnie korzystała przy nim magii, lecz uznawał to tylko za tanie sztuczki.
- Pani syn nie ma za grosz talentu - powiedziała pewnego razu, kiedy Urako przyszła porozmawiać o swoim dziecku.
- Co dokładniej ma pani na myśli? Ururu to zdolny chłopiec, czyta wiele książek i jest bardzo bystry - Japonka zakryła uśmiechem swoje poirytowanie.
- Może i czyta, ale nie wykazuje zainteresowania w żadnej dziedzinie sztuki! Nie chce rysować, instrumenty go nie interesują... Do sztuki co prawda nauczył się swojej roli, ale wypowiedział ją tak sztucznie, Za grosz entuzjazmu! Nie wspominając o tym, że nazywa magię "sztuczkami"! Przepraszam, ale pani nie czaruje w domu?
W ten sposób Ururu został zapisany na mugolskie lekcje u mieszkającego w pobliżu profesora. Dla chłopca to była niesamowita zmiata. W końcu mógł pojąc niezrozumiane dotychczas zagadnienia z fizyki, a także matematyki oraz nauk przyrodniczych. Profesor szybko dostrzegł, że w Ururu tkwi prawdziwy potencjał, dlatego zaprosił go do grupy zajęć ze starszymi chłopcami. Ci bardzo go polubili, ponieważ był bardzo pociesznym młodzieńcem. Zadziwiał ich także jego zapał do nauki. W końcu sami uczęszczali na lekcje tylko z powodu nakazu rodziców. Ururu często zostawał po zajęciach, a profesor opowiadał mu o najnowszych posunięciach techniki. Chłopiec zapragnął nie tylko obejrzeć wszystkie z omówionych wynalazków, lecz także samemu stać się naukowcem i konstruktorem.
[Juano Hernandez]
Uprosił ojca o sprzęt, a ten chętnie kupował mu różne metalowe i drewniane elementy, śruby, gwoździe oraz narzędzia. Ururu zaczął od niewielkiej ławeczki. Jego kolejnym projektem był wózek na zakupy, który wykonał z wiklinowego kosza połączonego z rurami i czterema kołami. Nauczył się również szyć, co średnio mu wychodziło, żeby wyłożyć go materiałem. Gotowy "wynalazek" podarował matce na urodziny. Zajmował się również przez jakiś czas chemią. Mieszał ze sobą po prostu różne substancje znalezione w kuchni i na podwórku, jednak dosyć szybko mu się to znudziło. Mając dziewięć lat, Ururu przeżył zauroczenie naukową działalnością Tesli oraz alchemią. Nie mógł pojąć, jak można mieć coś, z niczego, lecz szukał wyjaśnienia wszystkiego w zwykłej fizyce. Nie dopuszczał możliwości istnienia czegoś w rodzaju magii. Urako wiedziała o tym, dlatego coraz ciężej jej było podjąć decyzję o edukacji syna.
Kilka miesięcy po ukończeniu dziesiątego roku życia, problemy z żołądkiem powróciły. Esteban rozpoczął poszukiwanie różnych lekarzy. Ururu przeszedł na ścisłą dietę, która co jakiś czas ulegała zmianie, gdyż każdy kolejny medyk dostrzegał błędy w teorii swojego poprzednika. Zapisywano zalecenia na operacje, lecz rodzice chłopaka coraz mniej ufali każdemu kolejnemu uzdrowicielowi. Postanowili przeprowadzić się do Wielkiej Brytanii w nadziei na polepszenie stanu syna. W końcu ostatnim razem zmiana miejsca zamieszkania pomogła.
Wynajęli domek w pobliżu lasu w mieścinie w południowej części Anglii. Ururu wciąż chorował i nic nie wskazywało na to, że wyzdrowieje.

Najdroższa Ruri, 
Potrzebuję twojej pomocy. Ururu ma się coraz gorzej. Na bieżąco wytwarzam eliksiry lecznicze, lecz one tylko w niewielkim stopniu uśmierzają jego cierpienie. Mugolscy lekarze nie są w stanie mu pomóc.Błagam, znajdź jakiegoś czarodzieja, który mi pomoże. 
Pokładam w Tobie nadzieje,  
Urako

4. Poznanie świata czarodziejów

W dniu jedenastych urodzin Ururu, do chatki, w której mieszkali, przyleciała sowa. Chłopak odebrał list, ale od razu przekazał go matce, gdyż to do niej przychodziły wiadomości w ten sposób. Urako widząc pieczęć Hogwartu westchnęła głęboko. Udało jej się zapisać syna do szkoły magii, lecz nim tam wyruszy, musi go zapoznać ze światem, który powinien poznać już dawno temu. I w który nie wierzył. Dodatkowo nie była pewna, czy dobrym pomysłem jest wysłanie go mając na uwadze jego stan zdrowia. Nie wyobrażała sobie, żeby jej syn męczył się w zupełnie obcym miejscu, z daleka od niej i Estebana.
[Nobuko Otowa]

Poszukiwania lekarzy wciąż trwały, jednak Marquezowie zaczęli dostrzegać, że odrzucali niektórych z nich z powodów finansowych. Najzwyczajniej w świecie nie było ich stać, a pożyczyć nie mieli od kogo. Esteban łapał się wielu dodatkowych zajęć, Urako dorabiała jako opiekunka do dzieci. Żyli bardzo skromnie, jednak najlepsi lekarze i uzdrowiciele życzyli sobie grube pieniądze. Ciężki stan zdrowia chłopca ich nie obchodził, nie chcieli na niego nawet spojrzeć.
W ostatni tydzień września Urako otrzymała list o kuzynki, w którym mówiła, że znalazła pewnego czarnoksiężnika mogącego im pomóc. Jeszcze tego samego dnia do ich domu zapukała zakapturzona postać. Wpuścili go, a on od razu zaznaczył, że nie chce pieniędzy. Przedstawił się jako czarownik, który sam tworzy zaklęcia i mikstury. Rodzice chłopca nie zapałali do niego zaufaniem, lecz w ich sercach tlił się płomyk nadziei. Może jednak się uda.
Czarnoksiężnik podszedł do chłopca, położył mu dłoń nad brzuchem, w miejscu żołądka i mruknął coś do siebie. Następnie wyciągnął z niewielkiej torby fiolkę z brunatną miksturą.
- Wypij to całe - polecił. Ururu zrobił to, chociaż ciecz okazała się wstrętna w smaku oraz jakaś lepka i ciężka. Kiedy poczuł, jak eliksir osiadł w jego żołądku, zawirowało mu w głowie. Esteban szybko podtrzymał syna. W tym czasie czarnoksiężnik wycelował w chłopca różdżką. Zabłysło silne zielone światło, które było tak potężne, że widać je było w niemalże całym miasteczku (które co prawda za duże nie było, lecz zamieszkiwali je sami mugole). Marquezowie nieco oślepieni, po chwili odzyskali wzrok. Uzdrowiciela już nie było, a Esteban trzymał w rękach ciało zemdlonego syna. Położyli go szybko na łóżku, a Urako przejechała dłonią po włosach chłopca, które niemal całkowicie straciły barwę. Ururu po chwili otworzył oczy. Wciąż czuł dziwną maź w żołądku, lecz poza tym było mu bardzo dobrze. W tej samej chwili usłyszeli pukanie do drzwi.
- Otwierać! - krzyknął ktoś z zewnątrz. Esteban wziął syna na ręce i wraz z żoną wybiegli drugimi drzwiami. Zmierzali przed siebie. Ururu kazał się puścić, przecież sam mógł uciekać. Kątem oka spojrzał na matkę, która trzymała w dłoni jakiś patyk i nieco odwrócona machała nim do tyłu wypowiadając jakieś nieznane mu słowa.
- Mamo, co to jest... - chłopak chciał się odwrócić i zobaczyć czym są te dźwięki, przypominające tłuczone szkło, które odbijały się za nimi.
- Nie zatrzymuj się - Esteban przyciągnął go nieco do siebie.
Skręcili za wielkim skalnym pagórkiem, gdzie znajdowała się wnęka, o której wiedzieli. Urako gwałtownie wepchnęła rodzinę do środka, po czym zasłoniwszy ich ciałem wypowiedziała kilka zaklęć ukrywających ich obecność.
- Nie znajdą nas teraz - powiedziała cicho. Użyła bariery wizualnej, dźwiękowej, a także uniemożliwiającej wykrycie istot żywych, w tym magicznych. 
Były to silne zaklęcia, przebić je mogły tylko ofensywne czary rzucane bezpośrednio w ich stronę.
Jednak ścigający ich czarodzieje otoczyli miejsce, w którym stali Marquezowie. Ururu widział, jak matka przerażona zasłania usta dłonią, aby zagłuszyć słowa, jakie same jej się wymknęły.
- Ta mikstura...
Wnęka nie była głęboka, poruszanie się w niej było utrudnione. Urako złapała mocno męża za ramię, drugą ręką obejmując Ururu. Chłopiec spoglądał całkiem spokojnie na mężczyzn, którzy celowali w jego rodzinę jakimiś patykami. "Ta mikstura". Łączenie faktów szło młodemu Marquezowi bardzo dobrze. Ci ludzie obwiniali ich o rozbłysk. Widocznie to było czymś złym. Mama stworzyła jakąś ścianę, ale jednak ich widzieli. A może tylko czuli? "Ta mikstura".
W niej coś jest, pomyślał. Kiedy matczyna ręka przycisnęła się do niego mocniej, zrobił szybki i stanowczy krok w przód. Palce Urako straciły z nim kontakt zaledwie sekundę przed deportacją.
- Ostrożnie, może być niebezpieczny - mężczyźni obserwowali każdy ruch chłopca.
Ururu spuścił wzrok odwracając się lekko przez lewe ramię. Rodziców nie było. Nie sądził, że dalej tam byli. W końcu słyszał jakieś pyknięcie. Pewnie po prostu... zniknęli? Chłopak nie miał pojęcia, co o tym myśleć. Nie wiedział, co tu się w ogóle wydarzyło. Na szyi przewieszone miał gogle, które założył sobie na oczy. Nie chciał, żeby obcy zobaczyli pojedyncze łzy, które zbierały mu się pod powiekami. Uśmiechnął się też szeroko. Jeden z mężczyzn szepnął do drugiego, że "reszty" nie muszą szukać. Czyli jego rodzice byli bezpieczni. Spojrzał na obcych. Stojący pośrodku zrobił krok w przód, nie spuszczając wycelowanej w chłopca różdżki.
- Ururu Marquez, zostajesz zatrzymany w związku z niezidentyfikowanym użyciem czarnej magii.

Chłopak wyszczerzył się. Nawet znali jego imię, ciekawie.
Niestety nie pamiętał nic z późniejszych wydarzeń. Ocknął się w łóżku leżąc w mięciutkiej pościeli. Usiadł. Dopiero teraz dostrzegł swoje szare włosy w lustrze, wiszącym naprzeciwko. Na szafce nocnej obok leżały jego gogle. Szybko je złapał i ocenił ich stan. Na szczęście bez uszkodzeń. Bardzo je cenił. Dostał je któregoś razu, kiedy to ojciec przyniósł mu elementy do majsterkowania.
[Toshia Mori]
Automatycznie się uśmiechnął, a do pomieszczenia weszła jakaś nieznana mu kobieta w dość bogatej sukni. Poznał tylko, że jest Japonką.

- Jak się czujesz? - spytała stając na krańcu łóżka. Jej spojrzenie było bardzo zdystansowane, nie mógł ocenić jej intencji. Dostrzegł też, że jest w koszuli nocnej.
- Dobrze, aczkolwiek... - złapał się za brzuch. Czy czuł coś w żołądku? Może lekki posmak tego obrzydliwego eliksiru. Ale poza tym nie odczuwał żadnych nieprzyjemności. - Ta mikstura... Przepraszam, gdzie ja jestem? - pytanie samo wcisnęło mu się na usta. Co prawda był ciekawy tego co się z nim stało... i co w ogóle miało miejsce niedawno. Ale chyba najpierw wolał zacząć od tych mniej szalonych faktów.
- W Londynie, w wynajętym przeze mnie apartamencie. Jestem krewną twojej matki. Ministerstwo chciało przesłuchać ciebie w sprawie użycia czarnej magii. Wspomniałeś o miksturze... zapewne domyśliłeś się, że miała ona bardzo silne właściwości, lecz problem tkwił w zaklęciu, jakie zostało na tobie użyte. Nie jestem pewna, czym było, aczkolwiek miało bardzo destrukcyjne działanie. Ministerstwo by nie pomogło, nie używają czarnej magii, a tylko taka by tu pomogła. Udało mi się ciebie uwolnić i wyjaśnić im sytuację, a miksturę wraz z efektem zaklęcia zneutralizować... Lecz pewnie będziesz pod ich stałym nadzorem - powiedziała. - Twoich rodziców nie będą szukać, czarnoksiężnika z całą pewnością tak...
Kobieta zamilkła. Miała przed sobą chłopca, który był zdany na kontakt ze znaną jej osobą. Jeden z najbardziej nieczystych czarodziejów, jakich znała, lecz wiedziała, że jego zdolności okażą się pomocne. Ururu odzyskał zdrowie, ale jakim kosztem? Ściągając z niego skutki zaklęcia i mikstury nabrała przeczuć, że opisywany w raporcie Ministerstwa błysk mógł nieść również nieprzewidywalne następstwa... Z niecierpliwością czekała na wiadomość od siostry. Miała zamiar również śledzić sprawę czarnoksiężnika. Wiedziała, że uda jej się go znowu znaleźć. Planowała także wybrać się do miasteczka, które było miejscem zajścia. Mieszkający w nim Mugole mieli już wyczyszczone wspomnienie o dziwnym świetle, lecz skutków tego zaklęcia czyszczący mogli jeszcze nie dostrzec.
Ruri nie mogła zdradzić Ururu swojej tożsamości. Nie wiedziała, czy Urako o niej opowiadała i w jaki sposób. Nie chciała, aby miał ją za kochającą cioteczkę. Musiała jednak tymczasowo zapewnić mu opiekę.
- Ururu, jesteś czarodziejem, tak jak twoja matka. Od września rozpoczniesz naukę w Szkole Magii i Czarodziejstwa Hogwart... jeśli chcesz - podała mu list, który trzymała w dłoni.
Chłopiec przyjrzał się kopercie. Wydawało mu się, że kojarzył pieczęć, jaka się na niej znajdowała. Jednak nie przypomniał sobie, że to list, jaki przyszedł w dniu jego jedenastych urodzin.
- A więc magia istnieje - powiedział do siebie uśmiechając się, jakby kpił sam z siebie. Jakim cudem mógł nie uznawać jej istnienia? Właściwie do końca nie był pewien czy to, co się stało nie było snem. Wyciągnął list i przeczytał jego zawartość. Właściwie nic specjalnie treściwego. - Pójdę do tej szkoły. Mama by tego chciała.

Kochana Urako,Gdziekolwiek jesteś...Jeśli to przeczytasz...Ururu wyraził chęć pójścia do Hogwartu.Obiecuję, że się nim zajmęPrzepraszam za wszystkoRuri

5. Przybycie do Hogwartu

Wraz z rozwojem transportu rozwinęła się turystyka. W świecie czarodziejów nie było z tym właściwie problemu nigdy z powodu deportacji. Sztuka ta nie należała do najłatwiejszych, jednak była jedną z najbardziej przydatnych. W ten oto sposób wystarczyło tylko dokładnie pomyśleć o jakimś miejscu i można było się tam pojawić.
Tak też świat zwiedzał Kayne West, słynny czarodziejski dziennikarz. Często pracował ze swoim kolegą po fachu Todem Averym. Byli praktycznie ciągle w podróży, nic więc dziwnego, że ich synowie stali się dla siebie jak bracia.
Czarodzieje zwiedzający świat w różnych celach, byli również bardziej otwarci na inne kultury. Przykładem może być również James Black, niegdyś pracownik Ministerstwa, który został zaproszony do afrykańskiej szkoły magii Uagadou. Tam zakochał się do szaleństwa w jednej z nauczycielek, która dla niego opuściła kraj i przyłączyła się do jego urzędowych podróży. Małżonkiem z zagranicy mogła pochwalić się również badaczka magicznych ziół, Esmeralda Carrow. Blondwłosa czarownica nie mogła przejść niezauważona podczas podróży na bliskim wschodzie. Poznawszy Abdula Nasrallach zyskała niezastąpionego kompana w swoich wycieczkach.
Co, oprócz podróży, łączyło tą czwórkę?
Wszyscy oni mieli po jednym dziecku, które w 1929 roku rozpoczynało naukę w Hogwarcie.
Ururu zajął samotnie przedział w Expresie do Hogwartu.  Nie, nie miał zamiaru płakać za rodzicami. Może utracił ich bezpowrotnie... a może jednak nie? Może jednak jeszcze się z nimi zobaczy kiedyś? Dokąd wróci na wakacje? Ciotka niewiele mu mówiła, a trochę bał się pytać. Jego pewność siebie ucierpiała, odkąd nie miał przy sobie dwóch osób, które zawsze stały u jego boku.
Zacisnął wargi. Trochę się denerwował. Chociaż pozytywnymi emocjami też był przepełniony. W końcu rusza do prawdziwej szkoły magii. Był czarodziejem. Uśmiech sam pojawił mu się na ustach. Kto wie, co go tam czeka... Wciąż nie mógł uwierzyć, że przegapił istnienie magii. Ciotka mówiła o ukrywaniu jej przed wzrokiem osób niemagicznych, jednak jego mama chyba używała czarów w domu... Raczej mało prawdopodobnym by było, gdyby nagle przestawiła się na zupełnie mugolskie życie, szczególnie skoro nie została nauczona wielu rzeczy potrzebnych gospodyniom domowym. Lecz jeśli jednak używała, to czemu niczego nie dostrzegł?
Niestety nie mógł się cieszyć samotnym rozmyślaniem. Expres do Hogwartu pomimo swoich rozmiarów nie mógł zapewnić każdemu z uczniów osobnego przedziału. Tak więc do Ururu dosiadła się gromadka całkiem różnych od siebie dzieci. Jasnowłosy niski chłopiec wszedł pierwszy. Rzucił Ururu krótkie spojrzenie, po czym zajął miejsce na przeciwległym końcu. O nie, zaczynało się. Szare włosy za bardzo go wyróżniały. Nie chciał tego. Za blondynem do przedziału weszła ciemnoskóra dziewczynka, na której Ururu zatrzymał wzrok dłużej, niż powinien, rudzielec o różowawej skórze i kruczoczarna o urodzie zachodnioazjatyckiej. Przywitali się z szarowłosym krótkim "Cześć", po czym kontynuowali dalej swoją rozmowę o kartach czarodziejów. Znudziło im się to jednak po jakimś czasie. Ciemnoskóra dziewczynka postanowiła włączyć do ich kręgu nieznanego sobie chłopca.
- Jestem Kiki. A ty?
- Ururu, miło mi poznać - odpowiedział uśmiechając się i podając rękę do uścisku, zgodnie z zasadami, w jakich był wychowany. Kiki zaśmiała się ściskając jego dłoń. Dla niej było to powitanie dorosłych mężczyzn. Nigdy nie miała okazji uścisnąć czyjejś dłoni, lecz nie zignorowała jej. Reszta dzieciaków również się przestawiła: Malcolm, Claudius i Shresthi. Każde z dzieci wychowało się w innym miejscu, lecz wszystkich rodzice byli podróżnikami... a także oboje byli czarodziejami.
- Pochodzę z Hiszpanii - zapytany, zaczął opowiadać im swoją historię. - Mój tata jest kupcem i będąc w Japonii poznał mamę, którą zabrał ze sobą do kraju. Kiedy się urodziłem już tak nie podróżowali... Chodziłem na różne szkolne zajęcia. Potem... przeprowadziłem się do Anglii i poszedłem do Hogwartu - zakreślił pokrótce swój życiorys omijając oczywiście pewne momenty. Nowopoznani nie musieli przecież wszystkiego wiedzieć.
- To jesteś prawie jak my - odpowiedziała Kiki z uśmiechem.
- A twoi rodzice byli mugolami? - spytał podejrzliwie rudowłosy Claudius Avery.
- Mugolami? Nie... - odpowiedział szybko Ururu zastanawiając się co to słówko znaczyło. Nie miał za wiele czasu na zaznajomienie się ze słownictwem tego typu. Nie zdążył nawet przejrzeć podręczników, bo kupował je dopiero przed wyjazdem... całe szczęście, że udało mu się w ogóle dotrzeć na odpowiedni peron. 
- To dobrze. Rodzice nie pozwolili zadawać nam się z ich dziećmi - wyjaśnił chłopiec.
- A do jakiego domu chcesz iść? - spytał Malcolm przeszywając go na wylot zielonymi oczętami. Wszystkie dzieci również trwały w napięciu. W końcu przydział do domów to najbardziej ekscytująca rzecz, jaka ich dzisiaj czekała. Poza samym zobaczeniem Hogwartu, oczywiście.
- Domu? Nic nie wiem o nich... - Ururu poprawił krawacik mundurka. - Dopiero od tygodnia wiem, że idę do Hogwartu, nie wiem o nim wszystkiego.
Dzieci zrozumiały. Tylko rodzice Shresthi przebywali w Anglii w czasie jej narodzin, więc było wiadomo, że pójdzie do tej szkoły. Pozostali dorośli nie wiedzieli, gdzie przyjdzie im odesłać pociechy na naukę. Nie wiedziały jednak, że niewiedza Ururu nie ograniczała się tylko do wiadomości o Hogwarcie. Dzieciaki szybko wyjaśniły mu, czym są domy i jakie ma do wyboru. Każde z nich chwaliło bardziej jeden z czterech.
- Nie możemy się zdecydować, gdzie pójść. Chociaż podobno to i tak tiara wybiera... Właściwie to nam to obojętnie, bo lekcje nie trwają przecież cały dzień, ale Shresthi mówi, że wcale nie będziemy się spotykać, jeśli trafimy do innych domów - Kiki przewróciła oczami.
- Domy rywalizują ze sobą bardziej niż myślicie - wspomniana zabrała głos. - Szczególnie Gryffindor i Slytherin.
- Ale to bez różnicy! My z Malcolmem i tak będziemy przyjaciółmi - Claudius klepnął Malcolma w ramię. - Przecież znamy się od zawsze!
Potem zaczęli jeszcze o czymś rozmawiać, a Ururu zastanowił się, gdzie by chciał pójść. Powiedzieli, że jak lubi się uczyć, to żeby poszedł do Krukonów. Ale jakoś ciekawiły go też inne domy... Może ta słynna Tiara Przydziału mu pomoże.
Podróż szybko minęła. Podczas wysiadania gromadka robiła się nerwowa. Nie ustalili, czy chcą iść do tego samego domu, czy do innych. Wydawało się, jakby pozostawili Ururu wybór - pójdą tam, gdzie on. Bo co jeśli Shresthi mówiła prawdę i nie będą się przyjaźnić w przypadku innych domów.
Płynięcie łodziami do wielkiego zamku było niesamowite. Weszli do Wielkiej Sali rozglądając się wokoło. Najbardziej zadziwione były oczywiście dzieci pochodzące z niemagicznych rodzin... i Ururu. Nie mógł powstrzymać się przed zadzieraniem głowy do góry, aby zobaczyć lewitujące w powietrzu świeczki.
Dyrektor przemówił. Tiara zaśpiewała.
Stali w grupce na środku sali. Po kolei zostali wyczytywani, każdy miał stawianą na głowie Tiarę Przydziału... Ururu zastanowił się, czy może się przez to czymś zarazić. Chyba, że przez magię kapelutek się jakoś odkażał. Nie spytał kolegów o to, chociaż bardzo chciał. Ale był to dosyć poważny i uroczysty moment, niekulturalnym byłoby odezwać się teraz.
Claudius. Kiki. Shresthi. Malcolm. Każde z nich do innego domu.
Nadszedł i czas na niego. Wyszczerzył się jak zawsze, kiedy był podniecony. Usiadł na stołku i ogarnął wzrokiem całą Wielką Salą. Dużo ich tu, pomyślał. I wszyscy patrzyli się na niego... Nie speszył się. Powoli przejechał wzrokiem po stołach poszczególnych domów. Przy którym już za chwilę będzie dane mu usiąść?
- Czuję, że masz do mnie jakiś uraz - usłyszał jakiś sykliwy głosik. Oh, już miał tiarę na głowie. Właściwie była całkiem lekka, musiał musnąć ją koniuszkami palców, żeby zdać sobie sprawę, że ma coś na głowie.
- Czy magicznie się odkażasz? - spytał. - Wybacz, lecz jestem pełen obaw, czy nie roznosisz wszawicy...
- Doprawdy, doprawdy... Z taką manierą to nic, tylko Slytherin - wysyczała Tiara. - Jednak czuję, że zapał do nauki masz ogromny... i ile wiedzy sam zdobyłeś! No, no, byłbyś cennym zabytkiem dla Krukonów. Bardzo cennym...
- Jacy oni są? W pociągu mówili mi, że dużo się uczą, ale tylko dla dobrych ocen- spytał. Przez myśl przeleciało mu "bezmyślni kujoni".
- Nie, nie, mój drogi... - odpowiedziała Tiara. Wiedziała, do czego zmierza. Miał potencjał. Nie przybył tu po edukację w zwykłym tego słowa znaczeniu. W dodatku wyczuwała w nim coś jeszcze... - Jednak Ravenclaw nie jest dla ciebie. Czuję, że coś innego będzie do ciebie pasowało... Slytherin! - krzyknęła ostatnie słowo. Stół Ślizgonów zagrzmiał oklaskami. Ururu powoli ruszył w stronę stołu. Pozdrowił najbliżej siedzących szerokim uśmiechem. Shresthi zrobiła mu miejsce obok siebie, więc je zajął.
Przez całą kolację intensywnie myślał. Odpowiedział na kilka pytań o imię, ewentualnie o jakieś małostkowe sprawy. Jego koleżanka milczała. Dopiero pod koniec rozejrzał się po Wielkiej Sali próbując znaleźć twarze reszty kolegów. Lecz tak jakoś... nie dojrzał ich.
W końcu poszli do dormitorium. Ururu ziewnął. On by już poszedł spać, ale nie, jakiś typ, co był przewodniczącym, musiał im jeszcze nagadać parę niepotrzebnych rzeczy. Był właściwie bardzo nieprzyjemny. Ale w końcu wiedział o tym, że Ślizgoni nie słyną z dobrego obycia. Ciekawe, czemu Shresthi chciała tu być... Wydawała się spokojną i ciepłą osobą ze sporą wiedzą. W ogóle Ururu miał wrażenie, że nie zrozumiał opisów domów, jakie wyłożyli mu nowi znajomi. Ich wybory wydawały mu się niepasujące do ich charakteru. Claudius wydawał się zbyt żywiołowy na Ravenclaw, poza tym już im mówił, że jego głównym celem jest znalezienie sobie dziewczyny. Malcolm był chyba zbyt oschły jak na Gryfona, których to charakteryzowali jako osoby przyjazne i żywiołowe, a Kiki... opowiadała jak to płatała figle Mugolom. Czy to postawa godna Puchonki? Może po prostu pozmyślali mu z tymi opisami... Dla Ururu nie miał sensu taki nierównomierny podział uczniów oraz robienie z nauki zawodów o pucha domu. Czy to nie oczywiste, że Huffelpuff nigdy nie wygra, jeśli byli tak "naiwni" i "nieudolni", jak to słyszał?
Ale po chwili wpadł mu do ucha fragment rozmowy. Bo o to po raz kolejny w dormitorium Slytherinu usłyszał taką oto wymianę zdań:
- Gdzie byli twoi rodzice?
- W Slytherinie, a twoi?
- Też, oboje.
Czyli jednak pochodzenie było ważne dla Ślizgonów. Socjologia nie była czymś, czym Ururu się specjalnie interesował, ale na chwilę obecną całkiem ciekawe było obserwowanie społeczeństwa Hogwartu... może tym się zajmie na początku? Tak na rozgrzewkę.


6. Pierwszy rok w Szkole Magii

Ururu nawet nie pomyślał o tym, że stanie się celem docinków innych uczniów. Swoich siwych włosów nie mógł w żaden sposób ukryć, więc postanowił przynajmniej chronić informacje o swoim pochodzeniu. Jego zagraniczne nazwisko chroniło go przed szyderstwami z powodu braku rodziców będących absolwentami Slytherinu, lecz głęboka niewiedza na temat magicznego świata biła z niego na każdym kroku.
- Rodzice myśleli, że jestem charłakiem, dlatego opiekowała się mną ciotka - powiedział raz, zastraszany po raz kolejny wsadzeniem mu ślimaków do majtek. Z radością zauważył, że historyjka przyjęła się. Lecz kontynuowano gnębienie go, za posiadanie nietypowego koloru włosów. I za dziwny akcent.
Mimo wszystko Ururu powoli zdobywał szacunek kolegów, którzy dostrzegali jego postępy w nauce. Złośliwi wyzywali go od Krukonów, co bardzo mu się nie podobało. Udowadniał więc na każdym kroku, że jest lepszy od wszystkich z Ravenclaw'u, co jakiś czas zarzucając informacjami z dziedzin, których w Hogwarcie nie nauczano, a z którymi miał styczność. Również praktyczne stosowanie zaklęć wychodziło mu bardzo dobrze. Koledzy widzieli, że Ururu jednak nie był pierwszym lepszym kujonem, bo takowym na pierwszym roku zazwyczaj nic nie wychodziło, poza recytowaniem wiedzy z książek.
Chłopakowi nie udało się mimo wszystko zdobyć sympatii kolegów z powodu swojego stylu spędzania wolnego czasu. Właściwie to cały czas czytał książki, nie chciał się z nimi bawić, a tym bardziej chodzić na ustawki i patrzeć jak znęcają się nad dziećmi z mugolskich rodzin. W takie sprawy w ogóle nie interweniował.
Jego kontakt z dzieciakami poznanymi w pierwszym dniu również znacznie osłabł. Ogólnie cała czwórka średnio trzymała się ze sobą.
Pierwszą, która przestała się z nimi zadawać była Shresthi. Znalazła sobie nowe koleżanki w Slytherinie, więc właściwie tylko czasami rozmawiała z Ururu, będącym kolegą z domu. Najdłużej spotykali się ze sobą Malcolm i Claudius. W końcu znali się od małego. Jednak i oni nawet na siebie nie spojrzeli przed wyjazdem na wakacje.
Ururu ich obserwował. Dostrzegł, że się zmienili. Shresthi odzywała się jeszcze mniej, niż wcześniej, za to jej bystre spojrzenie przenikało każdego na wylot i widział, jak posyła jej osobom o nieczystej krwi. Malcolm stał się nieco bardziej śmiały, na jego ustach można było od czasu do czasu dostrzec uśmiech, który dla dobrego obserwatora nie był do końca szczery. Claudius zrezygnował ze swoich planów posiadania dziewczyny. Od rana do nocy siedział w bibliotece i uczył się, gdzie często udało mu się zamienić parę słów z Ururu. Chłopiec dostrzegł, że w rudowłosym koledze zniknęła ta beztroskość, jaka kipiała z niego przy ich pierwszym spotkaniu. Najgorzej miała się Kiki. Czarnoskóre dzieci nie były czymś, co widziało się codziennie, dlatego oczy wszystkich zazwyczaj spoczywały na niej. Niemal całkowicie utraciła swoją pewność siebie, stałą się tylko tłem w grupkach nieśmiałych Puchonek. W jednej rozmowie z Ururu wyznała mu, że wybrała ten dom ze względu na jego pokojowe nastawienie do wszystkich.
Dzieci podróżujące po całym świecie, w końcu trafiły do miejsca, w którym spędzą kilka kolejnych lat swojego życia. Zależało im z całego serca na tym, aby zostały zaakceptowane, dlatego robiły wszystko, aby taką akceptację otrzymać. Ururu nie zdawał sobie z tego sprawy, lecz zmiany, jakie zaszły w jego znajomych doprowadziły do pojawienia się u niego jeszcze większego dystansu. Poza tym, on również bardzo wziął do siebie charakterystyki domów. Coraz bardziej zaczęła ciążyć mu przynależność do Slytherinu, czyli tym wrednym i złym, który nie toleruje niczego, co miało związek z Mugolami i nieczystą krwią. A im więcej negatywnych emocji kierował wobec Ślizgonów, tym bardziej stawał się taki, jakimi według niego byli jego koledzy z domu.


7. Ostatnie lata

Ururu uczył się pilnie, bardziej zainteresowany oczywiście materiałem pozalekcyjnym. Znajomych nie miał prawie żadnych. Jego jedyne spotkania z innymi uczniami był po prostu czymś w rodzaju pomocy w lekcjach, na co się czasami zgadzał. Docinki ze strony kolegów ucichły, zadzieranie z nim było brane za przejaw odwagi. Wiadomo było, że Marquez potrafił zagiąć jakimiś mądrościami albo nieznanym im zaklęciem.
Wakacje spędzał w Londynie, w apartamencie ciotki, której prawie nie widywał. Spędzał ten czas na zaznajamianie się z nowinkami w świecie mugolskiej nauki i techniki. Czasami tylko został zaciągany do opery, lub na jakieś przyjęcia przez ciotkę. O swoich rodzicach wciąż nie słyszał, bał też się pytać.
W jego życiu pojawiały się jednak czasami osoby, do których poczuł większą sympatię. W wakacje przed czwartą klasą spotkał on pewnego Hiszpana, z którym wdał się w rozmowę prowadzoną w ich ojczystym języku... o historii magii. Mężczyzna bardzo zafascynował Ururu swoją wiedzą oraz uposobieniem. Chłopiec w pewnym sensie widział w nim swojego ojca, o czym nie zdawał sobie sprawy. Z Juanem Antonio Lopez Narvaem korespondował później przez kilka miesięcy z radością przyjąwszy fakt, że jego mistrz zostanie nauczycielem w Hogwarcie.
Kolejna nić porozumienia pojawiła się między Ururu, a pewnym Krukonem z tego samego rocznika. Dominik Jay Fletcher wyróżniał się z tłumu nie tylko wyglądam ale i stylem życia. Dodatkowo tak jak Ururu stawiał nauczycielom wiele pytań, na które nie potrafili odpowiedzieć. Zostali więc czymś w rodzaju serdecznych kolegów.
Szarowłosy odbywając piąty rok nauki, zakolegował się również z Addyson Clemen, prefektem Puchonów. Dziwna jest dla niego ta znajomość, gdyż nie do końca wiedział jak powinien traktować koleżanki. Nauczono go podchodzić do kobiet w zupełnie inny sposób, niż do mężczyzn, lecz miał wiedzę tylko o kontaktach na stopniu formalnym. Dlatego postanowił traktować dziewczynę jak kolegę. Co nawet dla niego było dziwne.
Jednym z pamiętnych wydarzeń z piątej klasy było przypadkowe użycie samopiszącego pióra podczas Numerologii. Po prostu się zamyślił i tak jakoś wyszło... Nawet nauczyciel przymknął na to oko, lecz niestety pech chciał, że na lekcjach profesora B. dzielił miejsca najbliżej tablicy z prefektem Krukonów. Panna Wittermore nie tylko odebrała 10 punktów Slytherinowi, ale też chyba źle zinterpretowała jego wylewne uprzejmości. Ururu uznawał, że to za to odjęła kolejną dziesiątkę. W końcu niemożliwe, żeby zauważyła różnicę między samopiszącym piórem, jakie miał jej oddać po lekcji, a takim najzwyczajniejszym, jakie jej wręczył. Przecież nie odda tak bajeranckiego przedmiotu.
Historia ta nie została zapomniana. Oberwało mu się nieźle od prefekta Maciusa Malfoya, który słynął z idealnie wyżelowanej fryzury. Również koledzy Ślizgoni wrócili do intensywniejszego znęcania się nad chłopcem.

Odkrycie wężoustości

Dwa fragmenty historii o miganiu i wężoustości
powstały jako historia w podaniu o posiadanie
owych zdolności. Dodaję je tu, bo mi się podobają.
Ururu interesował się wieloma rzeczami, lecz zwierzęta nie należały do jakiejś jego szczególnej pasji. Czasami je obserwował, ale z daleka. No, oczywiście wyjątek stanowiły pająki. Ośmionogie stworzenia działały na niego jak lalki na dziewczynki, buty na kobiety i kobiety na mężczyzn. Po prostu musiał podejść, zobaczyć z bliska. Najchętniej jeszcze dotknąć, ale przecież pająki to płochliwe stworzenia.
Ogólnie unikał dotykania zwierząt. Wiadomo - bakterie i inne zarazki, o których istnieniu zdawał sobie sprawę, chociaż nie miał jakiegoś świra na punkcie czystości w takim ogólnym znaczeniu. Jedynym stworzeniem, jakie brał na ręce to czasami pajączki no i Ptak. Listy trzeba było jakoś odebrać. Nie, żeby miał ich jakoś specjalnie dużo, bo z ciotką korespondencji nie prowadził. Przysyłała mu tylko na święta jakieś przysmaki, za które uprzejmie dziękował w krótkich listach. I tyle.
No, oczywiście w poprzednim roku prowadził jeszcze szaloną korespondencję z Mistrzem J.Lo, ale to jakiś szalony wyjątek i zakończyło się to wraz z przyjazdem Juana do Hogwartu.
Pan Marquez postanowił sobie tego dnia przejść na poszukiwania pierwszych oznak wiosny, a dokładniej to zobaczyć ile pajączków już sobie grasowało na szkolnych błoniach. Owinięty szaliczkiem poleciał jak głupi w swoje ulubione miejsce, gdzieś prawie w pobliżu Zakazanego Lasu. Skrył się tam przed wzrokiem ciekawskich za samotnie leżącym głazem i wbił wzrok w ziemię. Wiadomo, że miejsce styku kamienia z ziemią tworzyło przytulne mieszkanko dla wszelkich stworzonek.
- Aranaea Language - skierował różdżkę w swoją stronę, po czym przemówił do szparki. - Witam i uniżenie przepraszam za zakłócenie spokoju, ale czy ktoś może już wybudził się z zimowego letargu?
Zamrugał kilka razy wyczekując jakiegoś znaku życia. Ale nic z tego. Podszedł więc w inne miejsce, w pobliżu krzewów i mniejszych kamieni. Usiadł na nim, ponowił zaklęcie oraz przemówił.
- Przepraszam, czy zastałem tutaj może jakiegoś wybudzonego pająka?
Odpowiedziała mu cisza.
Postanowił, więc zmienić miejsce. Ale oto na swojej drodze spotkał czterech kolegów Ślizgonów.
- Ty, Marquez, właśnie się dowiedzieliśmy, że straciłeś 20 punktów za głupotę. Teraz cię zlejemy - najwyższy z nich podwinął rękawy.
Ururu nie miał nastroju teraz na to. Był zajęty. Nawet nie w głowie było mu uciekać.
- Sio - machnął na nich ręką, jakby odganiał kaczki, po czym nawet nie uśmiechnąwszy się, postanowił ich obejść.
- Walcz jak prawdziwy facet! - koledzy nie odpuszczali i lekko go popchnęli.
- Jesteś w Slytherinie, a chcesz walczyć na pięści? - Ururu uniósł brwi, po czym rzucił się do ucieczki. Oczywiście Ślizgoni pobiegli za nim. Miał przewagę, lecz któremuś z kolegów przypomniało się o możliwości użycia magii.
- Marquez, nie myśl, że jesteś taki mądry, mam różdżkę wycelowaną w twój tyłek - krzyknął jeden z nich.
Ururu z gracją sarenki przeskoczył jakiś niewielki kamień, po czym odwrócił się posyłając kolegom swój najpiękniejszy uśmiech. Tak piękny, że mogli oni zacząć wątpić w swoją heteroseksualność.
- Protego - szarowłosy machnął magiczną pałeczką tworząc tarczę, w którą uderzyli biegnący chłopcy. Niestety nie miał w repertuarze niczego, co by mogło ich zatrzymać na dłużej, dlatego polał ich jeszcze wodą za pomocą Aquamenti w nadziei, że się przeziębią i uciekł dalej, skręcając za jakieś krzaczyska.
Przykucnął tam próbując wyrównać oddech.
- Głupie pająki, mogłyście nie spać, to bym na nich nie wpadł - mruknął. Pomacał ręką ziemię pod sobą i przycupnął. Wsunął sobie gogle na oczy.
- Dlaczegószszsz nazywasss pajączki głupimi, młodzieńcze? - usłyszał jakiś głosik.
Chwila. Czyżby Aranaea Language jeszcze działało? Chociaż przecież i tak nie mogło w ten sposób... Rozejrzał się gwałtownie po ziemi wokół. Trawka zaszeleściła, a Ururu ujrzał niewielkiego gada pełzającego w jego pobliżu. Wbił w niego spojrzenie niepewny, czy troll.
- Czemuszszsz sssiedziszsz tak sssam, młodzieńcze? - wężyk przekrzywił główkę patrząc na chłopca.
- Czy ty do mnie mówisz?
- A do kogo innego, chłopcze?
Ururu zsunął gogle z twarzy wpatrując się w zwierzę i nie wiedząc co myśleć. No bo jak to rozumie węża, a on go. Przecież to niemożliwe nawet jak na skalę świata magicznego.
- Dlaczego możemy ze sobą rozmawiać? - spytał.
Usłyszał śmiech i odwrócił głowę w stronę, z której dobiegał. Jeden z kolegów Ślizgonów w końcu go znalazł.
- Marquez, ale jak będziesz mówił takie "ssss ssss" to nie oznacza, że wąż ciebie zrozumie, dziwaku.
- Czyli słyszałeś to jako "ssss ssss"? - Ururu zrobił wielkie oczy.
- Co ty tworzysz? - kolega pewnie by go klepnął, gdyby tylko był bliżej.
Szarowłosy powoli łączył niemożliwe fakty.
Wężoustość.
Jest coś takiego, lecz zdolność tą posiadają jedynie potomkowie Salazara Slytherina. Raczej nie sądził, że od matki mógł jakieś takie powiązania nabyć... A może jednak? Wstał i poleciał. Musi jak najszybciej napisać do ciotki i wypytać ją o to jakoś subtelnie. Bardzo subtelnie.
Ururu jednak pominął coś ważnego, a mianowicie własnego ukochanego ojca. Ignorancja chłopca pewnie w końcu wyjdzie na jaw, bo niemożliwe, żeby nie dostrzegł tego błędu. Mimo wszystko wiele mu to nie da, bo skoro jedyna znana mu rodzina ojca jest mugolska, trudno będzie dojść do tego, kto tam był czarodziejem i to jeszcze potomkiem Slytherina.
Aczkolwiek tak, to przecież w tej gałęzi rodziny odnajdzie swoje powiązania.
Czy Tiara Przydziału wiedziała? Nie wiadomo. Nawet jeśli, bezpieczniej zachować to było w tajemnicy.

Nauka migania

Ururu od zawsze poszukiwał różnych najciekawszych zastosowań magii. Właściwie to pomijał większość zaklęć banalnych, typu na mycie naczyń, gdyż szkoda mu było czasu, aby opanować takowe. W końcu naczynia może umyć i bez pomocy magii, więc to bez sensu dla niego. Lubił czary, dla których zbytnio nie było alternatywy. Lubił też, kiedy coś było efektowne. Dlatego upodobał sobie od razu deportację. Jednak wiedział, że to jest trudne i nie było szansy, aby sam się tego nauczył. Poza tym będzie miał to na kursie w Hogwarcie, więc może sobie odpuścić. Pewnego dnia znalazł coś idealnego dla siebie. Miganie. Taka szczątkowa deportacja. Istne cudeńko i bajer. Powiecie: ale przemieszczanie się ma różne alternatywy. To prawda. Umycie naczyń zaklęciem jest też pewnie znacznie szybsze i wygodniejsze, niż tradycyjne, jednak tak na prawdę nie ma żadnego porównania z miganiem. Od umycia naczyń prawie nigdy nic nie zależy. Natomiast szybkie przemieszczenie się jest na wagę złota. A takie krótkie migania z bajeranckimi smugami za sobą... To jest magia, którą Ururu uwielbia.
Tak więc owego dnia, rozpoczął naukę migania. Książka w przystępny sposób opisywała, jak się do tego zabrać. Pomocne także były notatki zapisane ołówkiem na marginesach. Używane książki to niebo, chłopak nie wyobrażał sobie kupować nowych. Jednak niepokoiła go pewna rzecz, a mianowicie... rozszczepienie. Przeczytał uważnie instrukcję kilka razy, lecz wciąż miał pewne obawy przed rozpoczęciem ćwiczeń praktycznych. Musiałby kogoś poprosić o pomoc... tylko kogo. Były ferie zimowe, niemalże wszyscy wyjechali do domów. Wybór ograniczał się właściwie do nielicznych jednostek, które pozostały. I do nauczycieli. Ale oni odpadali. Wstał z łóżka, zgarnął ze sobą książkę zakładając stronę o miganiu palcem, po czym obszedł całe dormitorium Ślizgonów. Bezskutecznie. W pokoju wspólnym napotkał tylko kilku rówieśników i młodszych. Tacy to nie pomogą. Ruszył więc dalej, a osoby, które mijał, rzucały mu zaintrygowane i rozbawione spojrzenia. Wyglądał właściwie, jakby panicznie szukał zakładki do książki po całym Hogwarcie.
- Pan Marquez? W czymś pomóc? - spytał jeden z nauczycieli, którego Ururu pospiesznie minął, nawet nie dostrzegając. Jego pełna skupienia twarz wykrywała tylko potencjalnych trenerów migania, resztę olewał. Ale głos profesora ściągnął go na ziemię. Zatrzymał się, po czym odwrócił. Jakby obudził się ze snu.
- Dzień dobry, panie profesorze - powiedział, po czym znów miał zamiar ruszyć w swój szaleńczy chód, lecz Juan zdążył podejść do chłopaka. Położył mu dłoń na ramieniu dając znać, że chce z nim porozmawiać i nie ma mu uciekać. Spojrzał na książkę, którą ten trzymał z palcem między kartkami.
- Szukamy zakładki? - spytał profesor z uśmiechem. Nieprzytomny Ururu posłał mu równie nieprzytomne spojrzenie. Właściwie w tym momencie chyba nie był świadomy, czy to na pewno Juan. Chciał sobie już iść.
- Nie - odpowiedział po chwili. Narvae się roześmiał, poklepał go trochę po ramieniu i zostawił w spokoju. Ururu Marquez od zawsze go bawił. Zawsze taki nieobecny, ale jednocześnie bardzo miły chłopak i żądny wiedzy.
Szarowłosy wpadł do sowiarni.
- Nie - powiedział automatycznie do siebie, nie widząc nikogo, lecz po chwili dostrzegł postać siedzącą na parapecie i trzymającą na ręce jakiegoś ptaka. Ów osobnik zwrócił swoje spojrzenie na Ururu.
- Kogoś szukasz? - uśmiechnął się nieznacznie.
- Jestem ciekaw, czy potrafiłbyś mi pomóc - Ururu szybkim krokiem znalazł się obok kogoś, kto okazał się jego "kolegą". Po prostu kiedyś rozmawiali... Ów chłopcem był Ślizgon o imieniu Murycy, kryptonim "Mamoru". Tak jak Ururu upodobał sobie stawonogi, jednak jego wybór padł na skorupiaki. Miał chorą obsesję na punkcie raków. Czasami nosił czerwone swetry co nie podobało się jego współplemieńcom... Wiadomo, czerwony to kolor Gryfonów, a oni się ze Ślizgonami nie lubili.
Czarnowłosy wziął w ręce książkę Ururu i szybko rzucił okiem.
- Miganie, powiadasz... Tak, mogę cię nauczyć - odpowiedział dokładnie wiedząc, o co chodzi młodszemu koledze. Na twarzy Ururu zagościł standardowy uśmiech. Już nie wyglądał jak zombie, ale wciąż można było go opisać jako obłąkanego. Oczy mu błysnęły, ale po chwili musiał odgonić się od sówki Mamoru, która nieumiejętnie wleciała mu w twarz.
- Wybacz, czasami zapomina jak się lata - wyjaśnił czarnowłosy. Następnie bardziej wnikliwie przejrzał zawartość tekstu o miganiu, wraz z notatkami. - Bardzo dobry opis. Rozumiem, że teorię już bardzo dobrze znasz...
Ururu pośpiesznie kiwnął głową.
- Przemieszczanie ciała na niewielkie odległości, któremu towarzyszy efekt w postaci czarnej smugi ukazującej tor "lotu". Trzeba dokładnie wiedzieć, gdzie chce się pojawić, intensywnie się skupić...
- Dobrze, czyli znasz. Teleportowałeś się już kiedyś w jakikolwiek sposób? - spytał Mamoru.
- Nie jestem pewien. To bardzo możliwe, ale nie byłem wtedy świadomy... - powiedział szarowłosy starając się uniknąć szczegółowych wyjaśnień. Takie tam, ciotka mnie teleportowała z jakiegoś budynku, gdzie Ministerstwo mnie przetrzymywało, ale w sumie nie wiem, może mnie wiozła miotłą. Cudowności. Mamoru jednak nie wnikał tylko kiwnął z uśmiechem głową.
- Mam nadzieję, że masz mocny żołądek - odłożył książkę na bok.
No tak. Ururu wiedział, że takie magiczne przemieszczanie się bywa nieprzyjemne przy pierwszych razach. Starszy kolega wstał. Położył delikatnie rękę na jego ramieniu.
- Bądź dzielny - zacisnął dłoń mocniej wbijając spojrzenie w Ururu. Chłopaka już właściwie trochę ścisnęło w żołądku. W końcu to miał być jego pierwszy raz... Przynajmniej pierwszy świadomy. Nie miał pojęcia jak to będzie, jak zareaguje... Zacisnął mocno oczy czekając na najgorsze.
- Już - usłyszał. W tej samej chwili poczuł lekkie zawroty głowy i mdłości. Złapał się odruchowo Mamoru, żeby nie upaść, a ten podtrzymał go. - I jak?
- Nie jest źle - szarowłosy szybko oddychał. Żołądeczek wirował. - To teraz ja spróbuję - rozejrzał się po pomieszczeniu znajdując sobie dogodny cel.
- Tylko pamiętaj, powolutku, spokojnie, przeanalizuj całą trasę, dopiero potem możesz pozwolić sobie na szybkie śmignięcie - powiedział Mamoru.
Ururu więc wyciągnął różdżkę, skupił się, przeleciał wzrokiem każdy centymetr znajdującego się przed nim miejsca, po czym pragnąc pojawić się przy przeciwległej ścianie... No nic się nie stało. Drugi raz. Skupienie na poziomie milion.... I nic.
Rzucił Mamoru spojrzenie, jakby chciał oddać jego nauki do reklamacji.
- Jak sobie wyobrażasz miganie? - spytał starszy kolega.
- Zamieniam się w kulę energii i przemieszczam się do ściany, po czym materializuję...
- Hm... Właściwie to dobry sposób - zastanowił się. - Może spróbuj wyobrazić sobie, że szybko biegasz.
Ciekawe. Ururu więc znów skupił się na ścianie. Szybko biegać, co? Tak szybko, mega szybko, hiper szybko... BEZ OGRANICZEŃ. I śmignął. Tak śmignął, że rozwalił sobie nos i z szoku od razu upadł na ziemię.
- Przepraszam, powinienem powiedzieć, że nie powinno się przy ćwiczeniach celować  w miejsca w pobliżu niebezpiecznych obiektów - Mamoru roześmiał się uprzejmie, po czym kucnął przy koledze, aby prostym zaklęciem naprawić jego piękny nosek. To czemu nie powiedziałeś, pomyślał Ururu. Ale zaraz potem wpadł na odpowiedź mając przed sobą logo Slytherinu widniejące dumnie na piersi kolegi. Kretyn, pomyślał znowu. W końcu nie znał Mamoru od dzisiaj, miał go w swoich aktach w głowie pod zakładką "Typowi Ślizgoni".
Ćwiczyli więc dalej. Tym razem nie obierał za cel przedściania, tylko kawałek przed. Przez kilka dni Mamoru uczynnie uczył młodszego kolegi sztuki migania i sukcesywnie leczył jego ranki. Po zakończeniu ferii Ururu awansował - mógł migać na schody. Oczywiście od teraz obrażenia stały się coraz bardziej bolesne, a jego miłość do zaklęć leczących wzrosła. Kolega pewnego dnia podał mu przed rozpoczęciem ćwiczeń eliksir, który uśmierzał ból. Na początku Ururu bał się wypić, ale w końcu zaryzykował. Było warto. Nie czuł ani jednego stłuczenia, jednak oczywiście wszystko na bieżąco było leczone.
Pewnego dnia mieli gościa. Co prawda przenieśli się z sowiarni do jednej z pustych klas, ale i tam nie mogli liczyć na stuprocentową prywatność.
- Czy to pan Marquez? - Juan zerknął do sali, w której przed chwilą zniknął właściciel szarej czupryny. Mężczyzna wszedł do środka widząc Ururu. - No, panie Marquez, niech mi pan zdradzi sekret tego fantastycznego ułożenia włosów.
Chłopak zbity z tropu spojrzał na mistrza i pomacał swoje puchate włosy.
- A jakoś tak - wyjaśnił. Nigdy się nie zastanawiał nad fryzurą. A szare włoski miał po tym pewnym brzydkim incydencie, aj, nie może o tym myśleć teraz.
- Na kogoś czekasz, panie Marquez? - nauczyciel uśmiechnął się widząc jak spojrzenie Ururu mówi "Idź pan stąd". Może ma tu mieć miejsce jakaś uczniowska schadzka? No bo dla jakiego innego powodu jego uczeń chciałby go stąd wywalić? OJ, JAK SŁODKO. - No to ja nie przeszkadzam~
Juan pomachał i wyszedł z sali. Pragnął zająć jakieś dogodne miejsce, aby móc swobodnie zaobserwować z jaką to panienką Marquez się kocha. Czy to jakaś niezdarna, acz urocza Puchonka, której chłopak  z dobroci serca pomaga w trudnościach szkolnych? A może piękna Krukonka do inteligentnych rozmów? Albo... GRYFONKA? Profesor aż się wzdrygnął z podniecenia na tą myśl. Ślizgon z Gryfonką to historia pokroju Romea i Julii. JAKIE TO FASCYNUJĄCE. Oczy niemal wypadały mu z orbit, kiedy usłyszał kroki. Kim jest, kim jest, kim jest...
Chłopcem.
Żuan zamrugał kilka razy, kiedy Mamoru, Ślizgon, siódmoklasista, wszedł do sali zawierającej Marqueza.
NIE NOOOO.
Nauczyciel po chwili, kiedy to się ogarniał psychicznie, podszedł do klasy i poważnie otworzył drzwi chcąc zgromić wzrokiem to niemieszane towarzystwo. Ujrzał Ururu pojawiającego się po drugiej stronie sali.
- Miganie? - spytał dostrzegając ciemne smugi za uczniem. Szarowłosy ściągnął gogle zerkając na profesora.  - No, no, tajemnica się wyjaśniła.
Chłopcy wymienili spojrzenia. Tajemnica?
- Dobra, Marquez, pokaż mi ładnie jak migasz to zostawię was w spokoju.
Ururu zacisnął wargi. Nie chciał w ten sposób pokazywać nauczycielowi swoją nową umiejętność. Szczególnie, że ukrywał przed nim fakt uczenia się jej... Ale skoro miał pokazać teraz to pokaże. Skupił się intensywnie, mignął do nauczyciela... po czym wymigał go przed drzwi.
- Świetnie! - Juan wydał się autentycznie rozradowanym. Niesamowite, jak dzisiejsza młodzież dobrze opanowuje magię. - Będą z ciebie ludzie, ja to wiem - poklepał chłopaka po cudownej czuprynie.
Wiem, pomyślał Ururu powoli odsuwając się w głąb pomieszczenia.